Nareszcie udało się wyskoczyć gdzieś we dwóch. Ze względu na to, że prognozy zapowiadały burze i deszcz głownie na południu, za cel wybraliśmy Słowiński Park Narodowy.
Dzień 1: Mława - Pole Namiotowe Zakątek (Szeląg)
Wyjechałem po pracy ok. 17. Ustaliliśmy, że spotykamy się na stacji w Mławie. Żeby urozmaicić sobie trasę zamiast S8 pojechałem przez Łomżę, Ostrołękę i Przasnysz. Jechało się świetnie. Najpierw trochę przygrzewało, a z czasem robiło się co raz przyjemniej. Kręte, malownicze drogi wśród lasów i zieleni. Dałem znać Łukaszowi godzinę przed dotarciem, bo tyle potrzebował na dojazd. Dzisiaj chcieliśmy dojechać na wcześniej upatrzone pole namiotowe „Zakątek” w Szelągu nad jeziorem Szeląg Wielki, 15 km za Ostródą. Śmignęliśmy siódemką, żeby zdążyć przed zmrokiem. Dojechaliśmy kiedy zaczynało się już ściemniać, chwilę przed 22. Pole jest małe, położone nad samym jeziorem. Ma dwa poziomy. Na górze recepcja, sklepik, toalety i miejsca zajęte głównie przez kampery i przyczepy. Nad wodę schodziło się stromym zboczem. Tam wzdłuż brzegu były miejsca na namioty. Tak jak się spodziewaliśmy ludzi było dużo. Na tyle, że ledwo znaleźliśmy miejsce żeby się rozbić – pomiędzy wielkimi namiotami dwóch rodzin i jakąś parką z drugiej strony. Rozstawiliśmy nasze tipi i wybraliśmy się na kolację na pomoście. Zajadaliśmy mocząc nogi w jeziorku. Super pogoda, cieplutko, bez natrętnych komarów. Spora część sąsiednich kempingowiczów zajmowała się łowieniem ryb. Nikt się nie kąpał. Cisza i spokój, gdzieniegdzie płonęły ogniska – miejsca z ogniskami trafiły się nielicznym. Za późno na pływanie, pomyślałem, że nadrobię to rano przed wyjazdem, bo woda wydawała się cieplutka.
Dzień 2: Pole Namiotowe Zakątek (Szeląg) - Malbork - Szymbark - Łapalice - Łeba
Rano przywitał nas pochmurny poranek. W miarę ciepło, ale odpuściłem sobie poranną kąpiel. Ogarnęliśmy się, zjedliśmy tradycyjnie na pomoście i zaczęliśmy się zbierać. Niestety tak jak wczoraj wszystkie rzeczy trzeba było znosić z góry, z parkingu na dół, tak teraz trzeba było wtachać to wszystko na górę (w moim przypadku trzy kufry). Pożegnaliśmy się z miłymi gospodarzami i dzida na Malbork:]
Bardzo przyjemna trasa, opłotkami, przez Zalewo i Dzierzgoń. W Malborku wygonieni przez strażnika spod zamkowego placu (zakaz wjazdu) znaleźliśmy miejsce przy restauracji w samym centrum. Tak więc najpierw wstąpiliśmy na kawę i lody :] Później zdjęcie ze stojącym na centralnym placu Jagiełłą i poszliśmy na zamek. Właściwie wokół zamku. Przywitaliśmy się z malborskimi krzyżakami pod bramą, przeszliśmy mostkiem na drugą stronę Nogatu, żeby zobaczyć zamek w całej okazałości i wróciliśmy okrążając obronne mury.
Kiedy przekraczaliśmy Wisłę w oddali majaczył Tczew. Wjeżdżaliśmy na Kaszuby. To idealny region dla motocyklistów. Dużo dziczy, jeziora i bardzo dobre, kręte drogi. Im dalej tym bardziej znowu wychodziło słoneczko. Dotarliśmy do Szymbarku. Miejscowość znana głównie z „Domu do góry nogami”, który jest jednak tylko jedną z atrakcji funkcjonującego tu”Centrum Edukacji i Promocji Regionu”. To sporych rozmiarów zadbany kompleks. Twórca tego miejsca postanowił ściągnąć do Szymbarku wiele eksponatów z różnych części świata, np. najdłuższą deskę świata czy oryginalny dom sybiraka, który został tu przewieziony właśnie z Syberii. Miejsce jest licznie odwiedzane przez turystów. Była spora grupa motocyklistów (jest specjalny parking dla jednośladów), cały czas przyjeżdżały i odjeżdżały jakieś ekipy. W ramach biletu można we własnym zakresie przemierzać teren bądź uczestniczyć w wycieczce z przewodnikiem. Dodać trzeba koniecznie, że w kompleksie funkcjonuje też browar „Kaszëbskô Kóruna” oraz kilka restauracji do wyboru. Piwkiem niestety uraczyć się nie mogliśmy, ale zjedliśmy smaczny kaszubski obiadek.
Kolejnym miejscem do odwiedzenia na naszej trasie był Zamek w Łapalicach, niedaleko Kartuz. Z Szymbarku to raptem ok. 30 km, ale trasa wiedzie przez tereny Kaszubskiego Parku Narodowego i jest wyjątkowo malownicza – kręte, dobre drogi wijące się pomiędzy jeziorami. Tym bardziej, że towarzyszyło nam słoneczko. Zamek w Łapalicach to intrygujące miejsce, owiane licznymi legendami. Ktoś próbował wybudować w tym miejscu ogromny, wyglądający jak zamek hotel z wieloma wieżyczkami, ale z jakichś powodów budowa została przerwana. Zamek w stanie surowym stoi więc od lat pusty, a malowniczy teren wokół (również oczko wodne) z czasem obrasta bujną zielenią. Teoretycznie jest to zamknięty teren prywatny, o czym informują liczne tabliczki. Na początku prowadzącej tu drogi ustawiony jest znak zakaz wjazdu. Nie powstrzymuje to jednak licznych przybywających tu turystów. Przyjechaliśmy jako jedni z pierwszych, z czasem zjeżdżali się nowi ludzie. Budowla jest imponująca. Z jednej strony rozmach budzi podziw, z drugiej żal, że taki obiekt stoi niedokończony i popada w ruinę.
Z Łapalic w miare prostą drogą (zwłaszcza na początku ciągle kaszubsko malowniczą) przez Lębork śmignęliśmy do Łeby, a właściwie do kempingu bardzo blisko plaży – Łebski Ośrodek Wczasowy. Po drodze wstąpiliśmy do łebskiej Biedry. Na kempingu znowu było pełno ludzi. Udało się znaleźć spokojne miejsce na uboczu na nasze namioty. Po ich rozstawieniu i biwakowym posiłku poszliśmy nad morze. Przeszliśmy plażę do łebskiego falochronu i portu jachtowego. Wiało niemiłosiernie, woda lodowata, ale nóżki pomoczyliśmy 🙂
Dzień 3: Słowiński Park Narodowy - Powót 🙂
Rano szczęśliwie przywitało nas piękne słoneczko. Idealnie na wypad na wydmy. Szybko się ogarnęliśmy, spakowaliśmy, pożegnaliśmy się w recepcji i pojechaliśmy na parking przed samym wejściem do Słowińskiego Parku Narodowego. Niestety po parku nie można chodzić gdzie się chce i jak się chce. Jest do tego wyznaczona konkretna trasa – piesza i rowerowa.
Najpierw idzie się przyjemną ścieżką przez las. Mniej więcej w połowie drogi napotyka się na tajemnicze Muzeum Wyrzutni Rakiet. Nie omieszkaliśmy wstąpić:) Bardzo ciekawe miejsce z dużym potencjałem. Na dawnym niemieckim poligonie rakietowym za peerelu testowano polskie rakiety meteorologiczne. Niestety pomimo kilkunastu złotych za wstęp wszystkie informacje umieszczone są na starych płytach, poprzyklejane jak na szkolnej gazetce. Stan dramatyczny, przykro i wstyd zarazem. Zero tłumaczeń, turyści z zagranicy nie zrozumieją ani słowa. No cóż, samo miejsce i jego historia okazało się bardzo ciekawe.
Na końcu trasy przez las dociera się do Wydmy Łąckiej i wychodzi w stronę morza. Wydmy i przestrzeń obsypana delikatnym piaskiem robi niesamowite wrażenie. Nagle przenosimy się na pustynię, w inny świat. Wspięliśmy się na samą górę i podziwialiśmy widoki. Szkoda, że poza nami były też tłumy turystów. Taki urok długiego weekendu. Zupełnie inaczej zapewne przemierza się wydmy w samotności. Może spróbujemy innym razem. Z wydm powędrowaliśmy na plażę i plażą wracaliśmy spowrotem. Znowu solidnie zawiewało, ale wytrwaliśmy i po półtorej godzinie wróciliśmy na początek szlaku. W pobliskiej restauracji wciągnęliśmy pyszny obiadek i przypieczętowaliśmy wszystko lodami 🙂
Na koniec przeszliśmy jeszcze po straganach z pamiątkami i wyruszyliśmy w drogę powrotną. Niestety musieliśmy wybrać najprostrzą trasę tak, żeby udało mi się wrócić do domu do końca dnia. Sporo ludzi wracało znad morza z długiego weekendu, więc na obwodnicy trójmiasta było kilka sporych korków. Musieliśmy solidnie polawirować między samochodami, ale poszło całkiem sprawnie.
W Nidzicy rozdzieliliśmy się. Łukasz poleciał dalej w stronę Płocka, a ja na wschód.