Dwa dni. Celem był Szczeliniec Wielki w Parku Gór Stołowych i Skalne Miasto (Adršpašskoteplické skály) w Czechach.
Dzień 1 - 28.09 - Kudowa-Zdrój - Kaplica Czaszek - Szczeliniec Wielki - Radków
Zgodnie z planem spotkaliśmy się o 9:00 na stacji paliw Orlen na S8, w okolicach miejscowości Łask, kawałek za Łodzią.
Pogoda była po naszej stronie 🙂 Jechało się bardzo przyjemnie. Za Wrocławiem klimat zaczął się zmieniać na bardziej turystyczno-górsko-zdrojowy 🙂 Małe, malownicze, zalane słońcem miejscowości. Na jednym z postojów na stacji, gdzieś w okolicach Ząbkowic Śląskich Łukasz odkrył, że w kufrze wybuchła mu nieotwarta jeszcze litrowa butelka coli. Klasyczna wyprawowa niespodzianka. Nie było większych strat poza tym, że musiał wypłukać zalane ciuchy, na szczęście była stacjowa toaleta.
Jechało się fajnie, jedynym mankamentem naszych polskich tras jest obecność dużej ilości tirów. Ciężko jeździ się w takich warunkach w grupie. Oczywiście jeżeli nie chce się wlec cały czas za tirami. Jak komuś uda się znaleźć moment na wyprzedzenie to później musi czekać i wypatrywać kiedy dołączy reszta.
W miejscowości Bardo przejeżdżaliśmy przez Nysę Kłodzką, obok widoczny był też drugi, historyczny, piękny, kamienny łukowy most, a pod nim, na wodzie ekipy kajakarzy.
Przed wejściem na Szczeliniec chcieliśmy najpierw odwiedzić Kaplicę Czaszek w Kudowie-Zdroju, bo później moglibyśmy się już nie wyrobić przed zamknięciem. Kudowa-Zdrój – bardzo ładne, zadbane miasteczko, z dużą ilością zieleni.
Kaplica mieści się na większym terenie wokół Kościoła pw. św. Bartłomieja Apostoła, obok którego jest również cmentarz. Po opłaceniu biletu czeka się cierpliwie aż wyjdzie poprzednia grupa, w tym czasie zwiedziliśmy kościół.
Przewodniczką po kaplicy jest zakonnica. Po wejściu zrobiła krótkie wprowadzenie po czym włączyła nagranie na którym lektor w akompaniamencie mrocznej muzyczki opowiadał historię miejsca. Wnętrze robi duże wrażenie, całe ściany wyłożone są prawdziwymi czaszkami i kośćmi, na suficie też wiszą kości pozwiązywane ze sobą w krzyże. Dziwne uczucie, z jednej strony jakby profanacji szczątków wśród których się stoi, z drugiej strony to w końcu kaplica, więc najlepsze dla nich miejsce. Na koniec zakonnica otwiera jeszcze właz w podłodze, przez który widać pokłady szczątków na których stoi kaplica. Miejsce naprawdę wartę obejrzenia, szkoda tylko, że grupy są tak liczne, w malutkiej kaplicy robi się ścisk co nie sprzyja kontemplacji. Poniższe zdjęcia z wnętrza robione z biodra na nielegalu 🙂 (zakaz robienia zdjęć)
Teraz drogą zwaną „drogą stu zakrętów” lecimy pod Szczeliniec Wielki. Faktycznie droga jest fajna, dużo zakrętów, kilka serpentyn i przede wszystkim prowadzi w większości przez gęsty, ciemny, zielony las. Taki polski las, pachnący 🙂 Im bliżej Szczelińca tym w lesie coraz więcej skalnych fragmentów, ogromnych dziwacznych kamiennych kształtów, często porośniętych mchem i drzewami. Asfalt natomiast zmienia się na gorsze, mimo wszystko jazda daje dużo frajdy.
Osobiście byłem jednak rozczarowany. Przede wszystkim trasa jest bardzo krótka, do prawdziwych serpentyn daleko, a te 20 km przejeżdża się w moment. Nazwa „droga stu zakrętów” jest zdecydowanie na wyrost.
Zaparkowaliśmy na małym parkingu pod samym Szczelińcem (50.486175, 16.334876). Przebraliśmy się w turystyczne ciuszki i w drogę.
W górę idzie się kamienistą ścieżką wśród wielkich głazów. Rosnące na zboczu drzewa często oblepiają korzeniami całą ścieżkę w taki sposób, że twarde, wystające konary tworzą naturalne stopnie. Drzewa rosną też centralnie na kamieniach. Wygląda to naprawdę bajecznie. Wspinaczka nie jest długa, wystarczająco, żeby się trochę zmachać, ale bez przesady 🙂 Na szczycie na wystającej grani zrobiony jest punkt widokowy z barierką. Obok można kupić pamiątkę bądź zjeść loda :), ale samo zwiedzanie Szczelińca dopiero się zaczyna.
Trasa prowadzi pomiędzy skalnymi szczelinami. Po drodze mija się różne skalne kształty, które posiadają swoje nazwy w zależności od tego z czym się kojarzą. Zazwyczaj idzie się na powierzchni, ale od czasu do czasu schodzi się w szczelinę głęboko w dół, robi się ciemniej, chłodniej, a skalne ściany porośnięte soczyście zielonym mchem lśnią od wilgoci, idealna opcja na upały, naturalna klima. Na trasie jest też szczytowy punkt na który prowadzą schodki, na górze przy barierkach można podziwiać okoliczne krajobrazy.
Przyjemną leśną drogą wróciliśmy spacerkiem na parking. Na nocleg wybraliśmy Camping nr 26 „Stołowogórski”, w niedalekim Radkowie. Kilka drewnianych domków, a poza tym spory teren z trawką pod kamping.
Dzień 2 - 29.09 - Radków - Skalne Miasto (Adršpašskoteplické skály) - Wałbrzych
Ogarniamy się i ruszamy dalej. Dzisiaj celem jest Skalne Miasto leżące za granicą u naszych czeskich sąsiadów. Kilka małych miejscowości i przejechaliśmy granicę. Niewiele się zmieniło jeśli chodzi o krajobraz. Okolica bardzo swojska, małe malownicze miejscowości, od czasu do czasu jakiś odrapany budynek, ale generalnie ładnie.
Dojeżdżając do miasteczka Adršpach sąsiadującego ze Skalnym Miastem mijaliśmy masę domków letniskowych i kempingów. Przed wejściem do parku (Adršpašskoteplické skály) jest strefa ze straganami, gastronomią i sklepikami które pełnią też funkcję kantorów. Po drugiej stronie drogi jest duży strzeżony parking, płatny oczywiście. Zaparkowaliśmy, następnie żmudny proces przebierania i lecimy 🙂
Z biletem otrzymaliśmy też mapkę trasy. Już przy wejściu mija się ogromne skalne głazy, teren jest bardzo ładnie utrzymany. Przed dojściem do kolejnej bramy trzeba przejść przez tory po której jeździ kolejka. Zaraz na początku trasy znajduje się jezioro (Adršpašské jezero Pískovna). Obeszliśmy je wokół i ruszyliśmy dalej.
Od czasu do czasu trzeba wdrapać się po schodkach do góry lub zejść w dół, ale generalnie teren jest w miarę płaski i nie jest szczególnie wymagający kondycyjnie, do przejścia dla każdego. Skalne miasto jest przepiękne, trudne do opisania. Poza różnorodnymi formami skalnymi, które towarzyszą zwiedzającym non stop jest bardzo dużo dziwnych przejść, korytarzy, szczelin, na trasie ciągle coś się dzieje. Po drodze jest miejsce z przepiękną panoramą, a także dwa wodospady, mały i duży.
To miejsce jest naprawdę jak miasto, jak ukryty w lesie zupełnie inny świat. Turyści pojawiali się tutaj od XIX w. o czym świadczą napisy na skałach, pisane w niemieckim gotyku. Skalne miasto odwiedził też J.W. Goethe na pamiątkę czego na szlaku spotkać można tablicę i popiersie poety. Szkoda tylko, że nie można znaleźć się tam samemu, wsłuchać się w ciszę, zatopić się w przestrzeń i zieleń. Przez większość naszego zwiedzania nie było tłoku choć nie byliśmy sami, ale zdarzały się momenty kiedy trafialiśmy na zorganizowane grupy przez które trzeba było się przedzierać lub iść gęsiego w tłumie. Bliskie sąsiedztwo granicy – co zrozumiałe – ściąga tu głownie Polaków.
Ze skalnego miasta ruszyliśmy w drogę powrotną. W Wałbrzychu pożegnaliśmy Łukasza, który leciał w inną stronę, a z drugim Łukaszem pożegnałem się przed Warszawą.
Użyte w relacji zdjęcia pochodzą głównie z kamery (w której miałem źle ustawioną ekspozycję, stąd przepalenia i marna jakość), ładniejsze zdjęcia do znalezienia w dziale Galeria.